piątek, 7 grudnia 2012

Dreyfus się przedstawia

Dreyfus pojawił się w moim życiu niespodziewanie, nie planowaliśmy bowiem mieć kota, choć odkąd mieszkam tu gdzie mieszkam, zawsze jakieś koty się wokół mnie kręcą. Jako fanka burasków nie zachwyciłam się specjalnie, gdy pewnego dnia zobaczyłam przemykające się pod balkonami małe biało-rude "coś". Miałam nawet nadzieję, że to "coś" sobie pójdzie (do domu być może, bo przecież mogło być kotem wychodzącym) i że nie będę się o nie musiała martwić i karmić. Za jakiś czas jednak okazało się, że ten mały kocurek jest całkiem oswojony, leży sobie na chodniku pod klatką i ma grono adoratorów i karmicieli. Wkrótce chcąc nie chcąc i my do nich dołączyliśmy. Ale o ile chętnych do przynoszenia mleczka było wielu, niektóre osoby nawet brały kotka do domu na chwilę, to chętnych na stały dom nie było. Ktoś tam mu niby domu szukał, ktoś niby znalazł, mimo to nadal spotykałam go na ulicy. Pewnego dnia, była to sobota, wracaliśmy z zakupów i zawołaliśmy go, a wtedy okazało się, że mocno kuleje. No i nie było w zasadzie wyjścia, wzięliśmy go do domu, po 3 dniach nóżka dalej była obolała, wizyta u weterynarza skończyła się podaniem leków (steryd i antybiotyki). Na szczęście nie było żadnych złamań i wkrótce kot wyzdrowiał, a wtedy wstąpił w niego diabeł... Ale to już temat na inną historię ;) W każdym razie jak się powiedziało A, trzeba było powiedzieć B i tak Dreyfus (na pamiątkę nieco... zwariowanego doktora Dreyfusa z serialu Spadkobiercy) został u nas na zawsze. A oto on, najpierw "w stanie wolnym", jako kociak jeszcze, a potem jako dorosły już kocur:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tutaj możesz pozostawić ślad swojej wizyty. Zapraszam!