Z zewnątrz wygląda to tak:
Wybaczcie słabą jakość zdjęć, ale akurat słońce jakoś dziwnie się odbiło. Dzień był wyjątkowo upalny i słoneczny, gdy wracaliśmy, termometr w pociągu pokazywał 40 stopni, co prawda pociąg klimatyzowany, ale przy wyjściu na peron mieliśmy wrażenie, że wchodzimy do piekarnika.
W samych Koszycach najpierw pozwiedzaliśmy. I tu parę fotek, może kogoś zaciekawią:
Śpiewająca fontanna - wypuszcza wodę w rytm muzyki |
Kolejna fontanna, ze znakami zodiaku |
Uliczka Rzemieślników, a na niej: |
Jest jeszcze więzienie na odpowiedniej uliczce, a w nim muzeum:
Potem poszliśmy jeść. Wnętrze okazało się bardzo przyjemne (przyznam, że trochę się obawiałam, bo na Słowacji różnie bywa):
Menu na ten dzień wyglądało tak:
Wybraliśmy nr 2 (za 3,10 €) i 5 (za 3,90 €), do tego była zupa - po prostu kapuśniak, dobry, ale ja zrezygnowałam, bo nie chciałam się jeszcze rozgrzewać w tak ciepły dzień.
UtorokPolievka:
Kapustová (polievka v cene)Hlavné jedlo
1.Bolonské špagety obl 2,90 €2.Guľky v tekvicovom príva.knedle 3,10 €3.Brokolicový karbonátok,zem.kaša.obl. 3,50 €4.Tanier Greenpeace,op.zemiaky,obl. 3,90 €5. Zeleninová TENPURA zelenin šalát bylink.om 3,90 €
A nasze talerze wyglądały tak:
Tekvica to po słowacku dynia, lecz przypuszczam, że tu chodziło o jakąś cukinię czy kabaczka, w końcu to też dyniowate. To coś pływało w sosie do knedli. Mój talerz był bardziej zielony, mam tylko zastrzeżenie do sałaty, która po jednej stronie nie była pierwszej świeżości. Poza daniami z codziennego menu można było zamówić też coś z karty, ale na ten temat się nie wypowiem, bo nawet jej nie obejrzeliśmy. W każdym razie widziałam, że ktoś dostał pizzę, więc zapewne kuchnia gotowała pełną parą ;)
W Koszycach istnieje też restauracja Govinda, jednak chwilowo jest nieczynna z powodu remontu i urlopu. Tak więc została nam Ajvega, co mnie cieszy, bo zawsze jest wygodniej znaleźć coś naprawdę wegetariańskiego, niż szukać jakiejś nie zawsze smacznej pizzy. Zerknęłam na menu paru knajp azjatyckich - do dostania było tofu z warzywami, tofu z sosie pomidorowym czy też smażony kalafior. Nie bywam w takich miejscach, więc nie wiem, jak to wygląda od środka, czego się spodziewać, może kiedyś będzie okazja sprawdzić.
Dziwnym trafem dwa razy odwiedziliśmy Tesco - raz w Koszycach, a raz w Żylinie, głównie w poszukiwaniu napojów. Rozejrzałam się za typowo wegetariańskim czy wręcz wegańskimi produktami, ale w pośpiechu dostrzegłam tylko kilka rodzajów tofu. Za to nabyliśmy moje ulubione ciasteczka Princezky - nie jest to jakiś wyjątkowy produkt, nie są wegańskie, ale w przeciwieństwie do czeskich słodyczy, które wydają mi się mdłe, bardzo je lubię. Wyglądają tak:
Są kawowe, więc muszę lubić, po prostu muszę :)
No i to już wszystkie wieści z Koszyc, słynnego osiedla Lunik IX, gdzie kierowcy autobusów dostają dopłatę do pensji za to, że ponoszą ryzyko, "niestety" nie odwiedziliśmy. Z okna pociągu widać za to było wystarczająco wiele slamsów.
ładnie... i zrobiłam się głodna ;)
OdpowiedzUsuńJa jestem zawsze :P
OdpowiedzUsuńPrzesunęły mi się jakoś te zdjęcia, ale próby poprawienia jeszcze bardziej psują, nie lubi mnie ten Blogger...
Zawsze jak oglądam takie zdjęcia wege knajp z innych krajów ciśnie mi się na usta jęk: dlaczego? Dlaczego o n i mogą, a my nie?
OdpowiedzUsuńMy chyba też możemy, ale tylko w największych miastach :P Na Słowacji jest z tym zresztą słabo, w Czechach lepiej.
OdpowiedzUsuńW Ol. jest tylko Green Way, który "psuje się" z roku na rok, zatłoczony niemożebnie, pewnie dlatego. Ale np. wegańskiej restauracji raczej nie widzę w naszym mieście, gdzie kawę z mlekiem sojowym można kupić w 1 miejscu (może w innych też, ale nie znam). W każdym razie w największym chyba w Polsce kampusie uniwersyteckim, w największej kawiarni przy bibliotece głównej - nie wiedzą o co cho, jak zapytasz.
OdpowiedzUsuńHmm, co do kawy, to ja się nie za bardzo orientuję, choćby dlatego że piję czarną, no i nie jestem weganką. Ale nie spotkałam się z mlekiem sojowym do kawy w Czechach, przynajmniej nie w menu.
OdpowiedzUsuń